Przybyłem do zesłańców, do Tell-Abib, osiedlonych nad rzeką Kebar i wśród słupów pozostawałem przez siedem dni.
Nie pamiętam stylu, w jakim było wykonane biurko
i lampka – jej włącznik idealnie pasował do dłoni.
Zajmowałem lokal w zachodniej stronie wieżowca
– dni kończyły się wszystkimi odcieniami czerwieni.
Ceniłem funkcjonalność i prostotę; koncepcje
okrągłe i mocne jak modernistyczne biurowce.
Moim głosem przemawiał bóg – byłem posłańcem,
a słowa przestrogą, obietnicą, objawieniem.
Któregoś dnia obudziłem się pod zwałami pyłu
i gruzu – chcę wierzyć, że to limbus. Ciekawi mnie,
czyja krew zakrzepła na moich czterech twarzach,
jak zaszło słońce siedemdziesiątego siódmego dnia.
wiersz mnie nieco uniósł, nie da się ukryć
uniósł w sensie pozytywnym czy negatywnym?
Z tych trzech biblijnych, ten trzeci najlepszy. W sumie, to zastanawiam się po co Ci ta symbolika, której używasz? I jest to pytanie retoryczne, bo to ja muszę znaleźć odpowiedź.
Równocześnie wiem, jak trudno pisze się po tomiku. W sumie zaczyna się wszystko od nowa.
Jestem oczywiście ciekawy, jak to pójdzie? w jaką stronę?
Więc pozostaję na tej drodze, idę po Twoich śladach i czytam.
Pozdrawiam :)
Marku, pomysł na ten cykl z cytatami z krzywego zwierciadła sprawia, że muszę się powstrzymywać od pisania :-) 100% przyjemności.
Powstaje sporo niuansów, łatwo mi sięgać po skojarzenia, którym mam w tym temacie dużo.
Mam nadzieję, że przekonasz się do tego pomysłu – zdaję sobie sprawę, że będzie się musiał wyczerpać, bo zacznie nudzić.
Dzięki!