Bolik płynie kanu między głazami wystającymi z wody
– nuda, czekam na wywrotkę. Woda ma kilka stopni ciepła,
nocą będzie mróz, a suchy śpiwór i namiot leżą na dnie łodzi.
Koryto się zwęża, nurt nabiera siły, kanu uderza w skałę.
Wszystko jest mokre, zapada zmierzch, temperatura spada
gwałtownie. Udało się wyłowić bagaże, łódź jest cała, dłoń
puchnie i pulsuje bólem. Za chwilę Bolik rozgrzeje się
w namiocie, w kociołku zawrze herbata z tłuszczem i solą.
Kolejny dzień zaczyna się zupą i wielkim suszeniem.
Wieczór był piękny – nigdzie nie ma takiego nieba.
Zazdroszczę Bolikowi jego miejscówki na końcu świata,
ogromnych lipieni, soczystego mięsa pieczonego nad ogniem.
Pora ruszać. Mozolna wędrówka przez mchy, gęstą tajgę,
konie potykają się i zapadają w błocie, jedna przeprawa
przez rzekę trwa godzinę, monotonna walka o każdy krok
– nuda, czekam. Na co ty czekasz? Na szczęście, czy niefart?