Duchowni już nie reagują na tragedie – otrzymali znaki
– opuszczają świątynie, dobra i przerażonych wiernych.
Od miesięcy zbierają się na zboczu świętej góry Anatolii,
ustalają koligacje bogów, spisują pieśni i mantry
w starych językach, odciskają je na glinianych tablicach.
Najwyżej pracują erudyci o proporcjonalnych twarzach,
szpetni mnisi giną strącani kopnięciami szlachetniejszych.
We wskazanym miejscu wykopano pokrytą patyną sztabę
zapisaną piktogramami – treść rozchodzi się szeptem:
mężczyźni podparci na głowach innych rozgarniają ziemię,
zbliżają się do słońca na którym niezadowoleni ojcowie
ojców duszą kolejno swoje dzieci aż do najbrzydszego.
Wiersz ciekawy. Dobrze się czyta. Mam tylko jedną uwagę, oczywiście marginesową, mantry się nie układa:)
A wiesz, Marku, usłyszałem już tą uwagę. Może w takim razie – przepisują mantry?