Listopad 2010 /wiersz urodzinowy/

– Ludwik Perney

14
Gryzę tybetański chleb na tarasie w Thulo Sabru.
Słońce wychyla się zza szczytu i oślepia słowami,
że Jezus umarł dziś w nocy, a jego matka nie jest
dziewicą, oj nie jest. Światło układa się w owalny
kształt uśmiechniętego Buddy drapiącego brzuch.

15
Resztki mleka z herbatą i masalą na dnie kubka
znaczą kontury pięknej Żydówki – Jezus miałby dziś
trzydzieści cztery lata – szepczą Izraelici przy stole
obok (wysoki, chudy mężczyzna, jego żona i syn),
ich karki czerwienieją – usiedli tyłem do słońca.

16
Pod Surya Peak brodaty młodzieniec patrzy na jezioro
Gosaikund i chmury przelatujące kilkaset metrów
poniżej tafli – mam dwadzieścia siedem lat – mówi
– mój ojciec zaszył się pod Mont Everestem, a wiesz,
spotkałem Yeti – dodaje. W jego dłoni widzę włosy jaka.

7 komentarzy

  1. Bardzo fajne. Refleksja urodzinowa w egzotycznym tle. Świat życia duchowego jest, jak się okazuje bardzo skomplikowany. Oto w buddyjskim kraju peel kończy chrystusowe lata! Yeti, zaginieni hipisi, Żydzi. Niezły tygiel, mocny wiersz.

  2. Marku, TheUnforgiwen, dziękuję!

  3. Wszystkiego najlepszego :)!

  4. A ten, owszem, nawet bardzo :-)

  5. Nasze odczucia są zbieżne, Elu :-)

podziel się wrażeniami

poezja, wiersze, proza, wydawnictwo literackie