Abachi

(archives)

Prokreacja

– Ludwik Perney

Jest gorąco, bardzo gorąco, ale zaprawdę
powiadam ci: będzie zimno, bardzo zimno.

nasze ciała leżą na skale rozgrzanej słońcem,
na ziemi spękanej ukropem, obok ogień

trawi martwe ciało drzewa, podnieca się,
piecze żywe ciała ziemniaków

Jest zimno, bardzo zimno, zaszło słońce,
ale, wierz mi, już rano będzie skwar;

nasze ciała kostnieją, drżą, kurczą w sobie;
ciało drzewa zmieniło się w proch

ogień przeminął, bulwy ziemniaka
nie dadzą już życia

Rozmawiamy o cieple, o żywych ciałach
gorących kobiet, o zimnej wódce,

dlaczego jestem – na skale surowej
góry w Omanie? Dlaczego drżę?

co odpowiem na to pytanie zasypiając
w ciepłej pościeli we własnym łóżku?

Bóg szuka Pawła

– Ludwik Perney

Zacznę z grubej rury: ludzie szukają boga, a bóg
szuka Pawła. Pawła nie ma, wyjechał na jawie

Czy we śnie… nie wiem, tu roi się od błędów,
trudno pojąć istotę, czeski film, wiesz o co chodzi?

Trzech hokeistów emerytów szuka Pawła
– Popil, Poruhal, a Smutny i to nie jest sen

Paweł jedzie na jawie przez mongolski step,
do torby na bagażniku przytroczył siekierę

A przecież w Mongolii nie ma drzew! Boże,
jeśli go szukasz, śpi na karimacie tuż obok mnie

Bóg cię szuka, Pawle, mówię, lecz on wie, odjeżdża,
a rok później w Bajo Caracoles (tam też jest step)

Trafiam na jego motor na stacji benzynowej
„Jawa kolem světa” – przecieram oczy, to nie sen!

„Szukać”, to po czesku nie „pierdolić”, krzyczy Paweł
z jawy, ale też nie „make love”! Boże, czego chcesz, man?

Frustracie, podarowałeś Pawłowi guza w głowie?
Popil, Poruhal i Smutny? Mało że chuj, to… hej!

Żółwie, rybki, autobusy

– Ludwik Perney

W autobusie w Qingdao nie ma żółwia,
nie ma złotych rybek, więc nie ma szczęścia,

nie dojadę na kolejowy dworzec, nie dojadę.

Pasażerowie znają mandaryński,
ryby nie nazwą rybą, żółwia żółwiem,

nie dojadę na kolejowy dworzec, nie zdążę.

Nie bądź nieśmiały, chłopcze, proszę, powiedz
choć kilka słów, na przykład: train station, hę?

Nie, nie, nie, man, it’s Qingdao bus blues!

W autobusie w Qingdao nie ma żółwia,
ani rybek, nie czekamy na szczęście,

nie dojadę na kolejowy dworzec, nie dojadę.

Pasażerowie patrzą na białasa
i w zagubieniu widzą zagubienie,

nie dojadę na kolejowy dworzec, nie zdążę.

Nieśmiały chłopiec podaje telefon,
a z nim słodki głos, rozkoszny głos szczęścia:

wysiądź jak najszybciej, it’s wrong bus blues!

Bańka cukru

– Ludwik Perney

Chinka wzrusza ramionami, gdy mówię o Ukrainie.
Pokazuje szaszłyki z piskląt, ze skorpionów (wiją się
nabite jeden za drugim). Może talizman na lusterko?
Przyniesie szczęście, luz i uśmiech białego modela

– z ulicznych bilboardów uśmiechają się głównie biali,
Chińczycy brylują i krzyczą z telewizora w Hua Fu Hotel.
W programach czarno-białe filmy o budowaniu kolei,
chińska choroba wenezulska i wszelkie gatunki wojenne.

Pisklęta ignoruję, skorpiony to skorupka i drżące kolce,
wenezuela powoduje mdłości, a czarno-białe filmy nużą.
Wybieram grillowane ośmiornice, na deser świeże truskawki
zatopione w bańce cukru. Z programów pozostaje wojna.

To nie smog, lecz fog

– Ludwik Perney

Monitor nad korytarzem pociągu do Qingdao
wyświetla modelki w prześwitujących wdziankach,
a chwilę później chłopaka o długich, jasnych włosach
– ślizga się na serfingowej desce po ryżowych polach,
skacze między nimi. Soczysta zieleń i ostrość obrazu
– nie ma smogu, fog otoczył tylko niziny za oknem.

Pasażerowie zastygają nad smartfonami, różnią się
sposobem rozmowy – starsi krzyczą, jak podczas kłótni,
młodzi zdradzają niewidzialnym znajomym tajemnice.
Miejscowości kończą się dzielnicami nowych wieżowców
– podobno w Dubaju pracuje większość dźwigów świata,
ta informacja rozmywa się we mgle, potem dusi w smogu.

Chińczycy mówią tak, jakby wciąż mieli coś w ustach,
jakby nie przestawali jeść. Jedzenie ma tu inny wymiar.
Nie jest koniecznością, lecz przyjemnością i pięknem.
Wieczorem smog odsłania rozświetlone neonami ulice,
grupy kobiet tańczą niczym chłopcy z boysbandów,
albo wielbiciele country. Mgła zakrywa zimne biurowce.

Wódka, guzik i inne korzyści

– Ludwik Perney

Od chwili gdy zrozumiałem, że mógłbym napisać wiersz
o guziku znalezionym w mongolskim stepowym żwirze,
od chwili gdy zrozumiałem, że nie ma sensu wspominać
w wierszu o mongolskiej wódce (nawet jeśli nazwę ją „archi”),

od chwili gdy na podłodze domu, którego nie pokochałem
(ale z czasem pokocham), ujrzałem nagą kobietę – właściwie
nie nagą, lecz więcej, bo odzianą w zmysłową bieliznę
(leżała nieskrępowana nagością, czekała, aż do niej zejdę),

do chwili gdy trzymając mongolski guzik pożałowałem,
że jest zbyt mały, żeby zdobić ścianę (zaginąłby na niej,
jak na stepie), do chwili gdy wyciągając z kartonu butelkę
ukraińskiej wódki pomyślałem, że jest smaczniejsza od archi,

do chwili gdy okazało się, że kobietę ułożył na podłodze stolarz,
że jest ona zimną, prawie nagą suką, właściwie obrazem kobiety
nadrukowanym na martwym bilbordzie, mogłem pogodzić się
z każdym zdemaskowanym złudzeniem. Ale nie skorzystałem.

Dwudziestu parafian sekty w Bijsku

– Ludwik Perney

Prawosławny krzyżyk ukryty między piersiami Jeleny,
piersi Jeleny skwierczące w słońcu na plaży nad Biją,
Bija gęsta i ciepła jak ruskie piwo w dwulitrowej butelce.

Pieprz na prostym stole, pieprzniczka w dłoni Andrzeja,
który jedynie tak może popieprzyć, bo jest księdzem.

– Przepraszam, pewien znajomy wierzył w Boga
i właśnie umarł. Ucieszyłby się, gdyby ta msza
odbywała się w jego intencji. Ale umarł.

Jelena mówi, że krzyżyk między piersiami jest prawosławny,
bo przecież katolicy to sekta. Nie pieprz, Jelena.

Pieprz na prostym stole, na foliowym obrusie.

Deszcz i herbata – rynny

– Ludwik Perney

1.
Deszcz nie brzmiał w taki sposób
zza okna domu. Teraz jest bliższy,
bardziej niechlujny – jakby woda
bryzgała z dziurawej rynny,
jakby spadała tuż obok głowy.

2.
Darjeeling – królestwo herbaty.
Kelner mógłby wyprać fartuch,
umyć dłonie, później szklankę.
Herbata w papierowej torebce
– w końcu król jest tylko jeden.

3.
Deszcz brzmiał w taki sposób
zza okna pokoju w indyjskim hotelu,
– woda ściekała najkrótszą drogą,
niechlujnie bryzgała z dziurawej rynny,
jakby spadała tuż obok głowy.

4.
Jestem niegrzeczny wypytując o rynnę
nad balkonem twojego mieszkania?
– kto administruje budynkiem? Woda bryzga
ze szczeliny na łączeniu, uderza w kafle.
Wiesz, uwielbiam twoją zieloną herbatę.

Sztokholm story

– Ludwik Perney

Śnieg rysuje kreski wokół lamp i witryn zamkniętych sklepów.
Samochody przejeżdżają wolno, przechodnie rozmawiają cicho.

Łatwo zamilknąć, smakować mroźne powietrze, uśmiechnąć się
na myśl o nerwowym zerkaniu na zegarek.
Dlaczego pomyślałem o pięknych Włoszkach?

Jedynie wózki bagażowe krzyczą: z lotniska na sztokholmski dworzec
dwadzieścia minut! Pociąg jedzie szybko, nie stuka o szyny.
Coraz głośniej szumi powietrze. Elegancka pani sprawdza bilety.

Przypomina bohaterkę „Japońskiej historii”:
pociągła, duża twarz – Szwedzi są wysocy i męscy;
Szwedki również.

Abachi

– Ludwik Perney

Słodkawa woń zimnego drewna balsamuje skórę
– półmrok, rozgrzane kamienie i nagość;
niespokojne myśli znikają w parze pod sufitem.

Oderwać korę, poczuć szlachetne aromaty bez ostrych nut żywic.
Płaska przestrzeń na tle zamrożonych gór: po horyzont jedynie zagajniki
powykręcanych brzóz – karły wielkości krzewów szpecą kadr.

Skąd w saunie zapach tartaków Takoradi?
– podbiegunowa ziemia nie karmi drzew, których włókna
zatrzymują chłód; tutaj walczy się o ciepło.

poezja, wiersze, proza, wydawnictwo literackie