Ga 4:27 (piosenka o płodności)

– Ludwik Perney

Wesel się, niepłodna, która nie rodziłaś, wykrzykuj z radości,
która nie znałaś bólów rodzenia, bo więcej dzieci ma samotna
niż ta, która współżyje tylko z mężem.

Jak intonować, żeby słowa uwodziły myśli?
Mówię i patrzę w oczy, poczujesz dobre intencje,
zobacz we mnie ojca, rozpoznaj brata, albo syna.

Jestem dzieckiem jak inne dzieci, wykrzywiam twarz w bólu,
wykrzywiam twarz w uśmiechu, w podnieceniu wołam Pana,
a gdy faworyzujesz brata, ojcze, nienawidzę.

Brat mój jest z niewolnicy, urodzony z pożądania,
zwierzęcej fascynacji ciałem, które opuścimy,
by usiąść z pomazańcem, by liczyć nasze dziedzictwo.

Jestem z wolnej matki, moja krew płynie własnym rytmem,
jestem dziedzicem, obietnicą dobrobytu, słowem
które zamieni się w złoto, zobacz we mnie kochanka.

Pielęgnuj ciało, namaszczaj olejkami, czesz włosy,
nie bój się bezpłodności, jej nie ma, przygotuj łono,
zaleję je nasieniem, będziesz rodzić zdrowe dzieci.

Na 3:5

– Ludwik Perney

i podniosę twe szaty, kobieto, na oblicze twoje,
ukażę narodom twą nagość, a królestwom – twą sromotę

Drzewa figowe z dojrzałymi owocami – wystarczy potrząsnąć,
by wpadły w usta. Nadmorski deptak w Herceg Novi, restauracje
wprawią twoje ciało w drżenie, a podniebienie zmienią w srom.

Napięta skóra kruszy się pod byle naciskiem, a kryje słodycz
nad słodyczami, rozkosz nad rozkoszami. Język spenetruje
miąższ, usta spłyną sokiem – wystarczy potrząsnąć by je wypełnić.

Dziewczęta z plaży w Ulcinije idą tańczyć, napijmy się piwa,
ich spódniczki są krótsze, ich koszulki są cieńsze, ich oczy
ciemniejsze, ich piersi jak figi, trzęsą się, ich usta pełne.

Fiszbiny ranią twoje ciężkie piersi, nie budź się już przy mnie,
czuję lęk, gdy widzę opuchniętą twarz. Potrząsnę drzewem
na drugim zboczu góry, wypełnię usta wcześniejszym owocem.

Am 2:9

– Ludwik Perney

Domy wysokie jak cedry, a mocne jak dęby

Dwa miesiące wcześniej grzmiał głos – wiał wiatr,
gdy nie miał wiać, spadł deszcz, gdy nie miał spaść.
Głos grzmiał, że spadnie włos i kolejny włos,
bo ojciec i syn chodzą do tej samej kobiety.

Dwa tygodnie wcześniej grzmiał głos, że spadnie włos,
i spadnie drugi włos, przewróci się Honda Hero,
tuk tuk zachwieje się na trzech kołach,
bo ojciec i syn chodzą do tej samej kobiety.

Dwa dni wcześniej grzmiał głos, że już dość,
że nie znasz dnia, ani godziny, ale już dość
– nie będą ojciec i syn chodzić do tej samej kobiety,
najpierw spadnie włos, potem drugi włos.

Kilka zdań o Jezusach

– Ludwik Perney

1.
Oslo jest piękne. Są tacy, którzy wierzą,
że dla norweskich fiordów ocalono Ziemię.
Słońce zagląda tu rzadziej, bo ceny
mnoży się razy dziesięć. W cieniu
najczęściej nadaje się imię
Mohammed.

2.
Jezusa zabili Żydzi – spełnili wolę Boga
– konał na palu, aż przebito mu serce.
Wtedy Bóg przebaczył Adamowi.
Jezus był Żydem, Bóg był Jezusem,
Adam zjadł jabłko.

3.
Najsmaczniejsze owoce są na Dominikanie.
Chłopiec wgryza się w słodki miąższ papai
– czyż nie wygląda bosko?
Tam gdzie słońce świeci bez wytchnienia,
chłopcy noszą imię Jezus.

4.
Oslo wreszcie wypełnia się światłem,
(Jezus oblizał usta i znieruchomiał
– to nie jest sok papai!)
miasto otoczyła ledowa łuna.
Mohammed odkrawa warstwę mięsa.

Dziękuję Markowi i Eli za pomocne uwagi :)

Matrioszka, dni płodne

– Ludwik Perney

Historia o historii zaczyna się w środku
– nie dowiesz się, dlaczego w tramwaju
i dlaczego tramwaj jedzie korytem rzeki.

Historia ma swój sens w miejsce twojego,
twój jest bezużyteczny jak wyrwany język,
jedziesz tramwajem i to trzyma się kupy.

Dom, w którym jesteś, przechyla się, trzęsie,
płytę tektoniczną złożono akustyce w ofierze
koncert grzmiał całą noc, brzmiał świetnie.

Historia ma swój sens w miejsce twojego,
twój bezradny jak skrzela ryb na piasku,
wszystko sie trzęsie, tak już jest i tak będzie.

Koncert skończył się w środku, to był sen
i już pora go opowiedzieć. Póki tu stoisz,
pal papierosa i potakuj ze zrozumieniem.

Historia ma swój sens w miejsce twojego,
twój – porażone oko wtoczone w ciemność.
Ściany walą się, lecz nie zawalą, gdzie jesteś?

Żółwie, rybki, autobusy

– Ludwik Perney

W autobusie w Qingdao nie ma żółwia,
nie ma złotych rybek, więc nie ma szczęścia,

nie dojadę na kolejowy dworzec, nie dojadę.

Pasażerowie znają mandaryński,
ryby nie nazwą rybą, żółwia żółwiem,

nie dojadę na kolejowy dworzec, nie zdążę.

Nie bądź nieśmiały, chłopcze, proszę, powiedz
choć kilka słów, na przykład: train station, hę?

Nie, nie, nie, man, it’s Qingdao bus blues!

W autobusie w Qingdao nie ma żółwia,
ani rybek, nie czekamy na szczęście,

nie dojadę na kolejowy dworzec, nie dojadę.

Pasażerowie patrzą na białasa
i w zagubieniu widzą zagubienie,

nie dojadę na kolejowy dworzec, nie zdążę.

Nieśmiały chłopiec podaje telefon,
a z nim słodki głos, rozkoszny głos szczęścia:

wysiądź jak najszybciej, it’s wrong bus blues!

Bańka cukru

– Ludwik Perney

Chinka wzrusza ramionami, gdy mówię o Ukrainie.
Pokazuje szaszłyki z piskląt, ze skorpionów (wiją się
nabite jeden za drugim). Może talizman na lusterko?
Przyniesie szczęście, luz i uśmiech białego modela

– z ulicznych bilboardów uśmiechają się głównie biali,
Chińczycy brylują i krzyczą z telewizora w Hua Fu Hotel.
W programach czarno-białe filmy o budowaniu kolei,
chińska choroba wenezulska i wszelkie gatunki wojenne.

Pisklęta ignoruję, skorpiony to skorupka i drżące kolce,
wenezuela powoduje mdłości, a czarno-białe filmy nużą.
Wybieram grillowane ośmiornice, na deser świeże truskawki
zatopione w bańce cukru. Z programów pozostaje wojna.

To nie smog, lecz fog

– Ludwik Perney

Monitor nad korytarzem pociągu do Qingdao
wyświetla modelki w prześwitujących wdziankach,
a chwilę później chłopaka o długich, jasnych włosach
– ślizga się na serfingowej desce po ryżowych polach,
skacze między nimi. Soczysta zieleń i ostrość obrazu
– nie ma smogu, fog otoczył tylko niziny za oknem.

Pasażerowie zastygają nad smartfonami, różnią się
sposobem rozmowy – starsi krzyczą, jak podczas kłótni,
młodzi zdradzają niewidzialnym znajomym tajemnice.
Miejscowości kończą się dzielnicami nowych wieżowców
– podobno w Dubaju pracuje większość dźwigów świata,
ta informacja rozmywa się we mgle, potem dusi w smogu.

Chińczycy mówią tak, jakby wciąż mieli coś w ustach,
jakby nie przestawali jeść. Jedzenie ma tu inny wymiar.
Nie jest koniecznością, lecz przyjemnością i pięknem.
Wieczorem smog odsłania rozświetlone neonami ulice,
grupy kobiet tańczą niczym chłopcy z boysbandów,
albo wielbiciele country. Mgła zakrywa zimne biurowce.

Wódka, guzik i inne korzyści

– Ludwik Perney

Od chwili gdy zrozumiałem, że mógłbym napisać wiersz
o guziku znalezionym w mongolskim stepowym żwirze,
od chwili gdy zrozumiałem, że nie ma sensu wspominać
w wierszu o mongolskiej wódce (nawet jeśli nazwę ją „archi”),

od chwili gdy na podłodze domu, którego nie pokochałem
(ale z czasem pokocham), ujrzałem nagą kobietę – właściwie
nie nagą, lecz więcej, bo odzianą w zmysłową bieliznę
(leżała nieskrępowana nagością, czekała, aż do niej zejdę),

do chwili gdy trzymając mongolski guzik pożałowałem,
że jest zbyt mały, żeby zdobić ścianę (zaginąłby na niej,
jak na stepie), do chwili gdy wyciągając z kartonu butelkę
ukraińskiej wódki pomyślałem, że jest smaczniejsza od archi,

do chwili gdy okazało się, że kobietę ułożył na podłodze stolarz,
że jest ona zimną, prawie nagą suką, właściwie obrazem kobiety
nadrukowanym na martwym bilbordzie, mogłem pogodzić się
z każdym zdemaskowanym złudzeniem. Ale nie skorzystałem.

Dwudziestu parafian sekty w Bijsku

– Ludwik Perney

Prawosławny krzyżyk ukryty między piersiami Jeleny,
piersi Jeleny skwierczące w słońcu na plaży nad Biją,
Bija gęsta i ciepła jak ruskie piwo w dwulitrowej butelce.

Pieprz na prostym stole, pieprzniczka w dłoni Andrzeja,
który jedynie tak może popieprzyć, bo jest księdzem.

– Przepraszam, pewien znajomy wierzył w Boga
i właśnie umarł. Ucieszyłby się, gdyby ta msza
odbywała się w jego intencji. Ale umarł.

Jelena mówi, że krzyżyk między piersiami jest prawosławny,
bo przecież katolicy to sekta. Nie pieprz, Jelena.

Pieprz na prostym stole, na foliowym obrusie.

poezja, wiersze, proza, wydawnictwo literackie